niedziela, czerwca 21, 2009

Niedziela cudów

Tak, ta deszczowa, czerwcowa niedziela pełna była cudów. Pierwszy z nich, cud internetowy. Dostałem spam który mówił do mnie pełnią obrazkowego języka. Mogłem dowiedzieć się co jest dobre, a co złe. Co jest cacy, a co już takie cacy nie jest. Proszę państwa, oto obrazek poznania dobrego i złego w wykonaniu spamerów:

Drugim cudem była grupka ożywionych zmarzlin. Krótko przed drugą wojną światową, jedna z kapel podwórkowych wpada we Lwowie pod lód. Tam spędza prawie sto lat, wychodzi i z zostaje deportowana do Polski, ponieważ Ukraina jest już samodzielnym krajem. Zdziwieni i zdezorientowani grajkowie krążą po Rzeszowie zbierając drobne po to by zbudować maszynę czasu, odbyć niesamowitą podróż wstecz (albo do wszechświata równoległego) i odmienić swój los. Mogliby przy tym rozwalić ten wszechświat, więc nie mają co liczyć na mojego grosika.



Udało mi się nagrać fragment ich niesamowitego występu:

sobota, czerwca 20, 2009

Choróbsko


Dopadło mnie zapalenie gardła połączone z wysoką gorączką i innymi tego typu cudami. Walczyłem z bakteriami dzielnie, przy pomocy antybiotyków, herbaty z cytryną pitej hektolitrami oraz koktajlami z miksowanych owoców. Bomba witaminowa!

środa, czerwca 17, 2009

Niezbadane koleje losu

Czasem się zastanawiam, jak duże mam szczęście, albo jak bardzo miałbym przechlapane gdybym miał więcej pecha. Jakiś czas temu zdarzyło mi się być w Argentynie, na drugim końcu świata. Tam, gdzie teraz jest zima. Wróciłem w sobotę, dwudziestego piątego maja. Bez większych niespodzianek, z drobnym opóźnieniem w Paryżu: samolot do Polski miał usterkę i został wymieniony na inny. Dwa dni później siedząc w pracy przeczytałem pierwszego newsa o tym, że nad Atlantykiem zaginął samolot linii AirFrance.
W takim momencie uruchamia się człowiekowi myślenie, zwłaszcza, że proszono mnie, abym został jeszcze dwa dni dłużej i w czymś pomógł. Mogłem lecieć dwa dni później, mogło nie być miejsc bezpośrednio z Argentyny, mogłem mieć przesiadkę w Rio, mogłem lecieć tamtym lotem. Trochę mi się zimno w tym momencie zrobiło.
Przy każdej podróży, zwłaszcza lotniczej słyszę w mediach o spadających samolotach. Dzień przed, dzień po, w trakcie gdy jestem za granicą, gdzieś na świecie spada samolot i giną ludzie. Mimo tego, nigdy nie bałem się wsiąść do samolotu - liczby są po mojej stronie. Statystycznie, na całym świecie, w wypadku lotniczym giną dwie osoby dziennie (warto porównać to do tego, że w samej Polsce, tylko podczas długiego weekendu zginęło kilkadziesiąt osób).
Pomyśleć, że w chwili kiedy ja jem śniadanie, rzeźbie kody w pracy, przeglądam sieć lub po prostu śpię, nad moją głową tysiące ludzi w tysiącu maszyn przemieszcza się z miejsca na miejsce. Będzie to trwało wiecznie, dopóki ludzie będą potrzebowali się szybko przemieszczać. Nic tego nie zmieni, żaden huragan ani setki rozbitych samolotów. Tak po prostu jest.
Czasem tylko w głowie zaćwierka, co by było gdyby?

środa, czerwca 03, 2009

Buenos Aires

Pamiętacie wyjazd do Cannes, na targi? Powtórka z rozrywki, ten sam klient, ta sama firma outsourcingowa, a miejsce najbardziej egzotyczne: Argentyna. Podobnie jak poprzednim razem i tym miałem służyć pomocą podczas prezentacji. Pomoc ta, wiązała się z zakupem kilku najpotrzebniejszych narzędzi, takich jak wiertarka, komplet kluczy, kable, śrubki, zaciski plastikowe, klej oraz pistolet do kleju. Prawda, że same programistyczne zabawki?
Podróż na miejsce, strasznie długa, kilkanaście godzin w pociągach oraz samolotach. Dobrze, że tradycyjne linie lotnicze karmią i poją na pokładzie, bo by na miejsce zamiast mnie dojechała jakaś wysuszona szczapa.
Na miejscu byłem w niedzielę z rana, po wykonaniu kilku telefonów wylądowałem w hotelu, umyłem się, posłuchałem lokalnej telewizji (miłe dla ucha miękkie plumkanie po hiszpańsku). W niedziele zaliczyłem krótką rundkę po Puerto Madero, zapadający zmrok nie pozwolił mi wykonać lepszych zdjęć (nawał późniejszej pracy sprawił, że gdyby nie zakupy, to byłoby to jedyne zwiedzanie podczas tej podróży).
Pozostałe dni wypełnione były ciężką, żmudną pracą. Poszukiwaniem brakujących części, pakowaniem wszystkiego w działającą całość, walką ze sterownikami oraz systemem.
Miasto bardzo przypomina miasta które tworzyłem w Sim City. Kwadratowe dzielnice, autostrada w środku (wiecznie zakorkowana), wszyscy używają klaksonów jak oszalali. W jednej dzielnicy doskonale prosperujące lokale są w pobliżu opuszczonych ruder. Wysokie budynki mieszają się z niskimi klimatycznymi willami. Szerokie ulice, bardzo dużo autobusów i motorów. Wąskie jednokierunkowe uliczki pomiędzy kwadratami budynków. Małe ale bardzo przepustowe lotnisko na którym nie bardzo przykładają się do standardów bezpieczeństwa (nikt nie chciał oglądać mojego laptopa od środka).
Firma u której gościłem w Argentynie to duża grupa medialna. Posiadają kanał telewizyjny (w którym udało mi się chwilę poświecić mordką), kilka stacji radiowych, kilka portali internetowych. Jednym słowem kombajn na kilkuset pracowników ulokowany w bardzo niepozornym budyneczku w jednej z wielu podobnych dzielnic Buenos.
W drodze powrotnej, w Warszawie na lotnisku, służba celna przywitała mnie z wyjątkową uprzejmością. Jako, że z twarzy wyglądam na zbira, zaś w paszporcie mam kompletną pustkę (poza kilkoma niewiele znaczącymi pieczątkami) zostałem wytypowany do bycia narkotykowym kurierem. Moje bagaże zostały prześwietlone z wielką pieczołowitością, dokładnie obszukane - wielokrotnie. Mimo mojego zakazanego wyglądu i mordy zakapiora nie okazałem się przemytnikiem (gdybyście widzieli ten zawód na twarzach celników, że jednak nic nie przemycam).