Korzystając z niedzielnej ładnej pogody wybrałem się na spacer. Okolica i te sprawy. Daleko nie uszedłem, ledwiem komin chałupy z oczu stracił gdy takie dziwne coś naszłem na ziemi swej rodzicielce rodzonej.
Kopytko!
Taki sobie bonus, kopytkowy. Z kopytkami tak to już jest, że jak gdzieś jest kopytko - tam też można spotkać sarenke. O wesołych oczach, muskularnym ciele. Przynajmniej takie było kiedyś - teraz to ogryziona czaszka i zgruchotane żeberka. Tylko kopytko nadal swieże i włochate.
4 komentarze:
Bosz!!! Gdzie Ty ją znalazłeś? bo chyba nie pod super marketem :D
Nene
Komentujcie, komentujcie. Zupełnie nie rozumie dlaczego mój ciągły komentarz na bieżąco nie wystarcza. Anka sie spisała i nie dostała odpowiedzi :P:P:P
Co do kopytka to mam nadzieje, ze nie zabrałeś go do domu.
G
Dżizas. Biedactwo. Ciekawe, co mu się stało.
Często widuję sarny, przebiegające przez drogę. Wolałabym, żeby pozostały w takiej postaci, świecące na pożegnanie białymi zadkami. ;)
Takie łatwiej sfotografować, i nie nie wziąłem do domu. Z tego co widziałem to była zagryziona przez psy (wilki?) możliwe też że padła z głodu lub chorób.
Ostatnio byłem w tym miejscu ponownie, mam kilka naprawdę przerażających zdjęć - wkrótce umieszczę, bójcie się!
Prześlij komentarz