Pamiętacie wyjazd do Cannes, na targi? Powtórka z rozrywki, ten sam klient, ta sama firma outsourcingowa, a miejsce najbardziej egzotyczne: Argentyna. Podobnie jak poprzednim razem i tym miałem służyć pomocą podczas prezentacji. Pomoc ta, wiązała się z zakupem kilku najpotrzebniejszych narzędzi, takich jak wiertarka, komplet kluczy, kable, śrubki, zaciski plastikowe, klej oraz pistolet do kleju. Prawda, że same programistyczne zabawki?
Podróż na miejsce, strasznie długa, kilkanaście godzin w pociągach oraz samolotach. Dobrze, że tradycyjne linie lotnicze karmią i poją na pokładzie, bo by na miejsce zamiast mnie dojechała jakaś wysuszona szczapa.
Na miejscu byłem w niedzielę z rana, po wykonaniu kilku telefonów wylądowałem w hotelu, umyłem się, posłuchałem lokalnej telewizji (miłe dla ucha miękkie plumkanie po hiszpańsku). W niedziele zaliczyłem krótką rundkę po Puerto Madero, zapadający zmrok nie pozwolił mi wykonać lepszych zdjęć (nawał późniejszej pracy sprawił, że gdyby nie zakupy, to byłoby to jedyne zwiedzanie podczas tej podróży).
Pozostałe dni wypełnione były ciężką, żmudną pracą. Poszukiwaniem brakujących części, pakowaniem wszystkiego w działającą całość, walką ze sterownikami oraz systemem.
Miasto bardzo przypomina miasta które tworzyłem w Sim City. Kwadratowe dzielnice, autostrada w środku (wiecznie zakorkowana), wszyscy używają klaksonów jak oszalali. W jednej dzielnicy doskonale prosperujące lokale są w pobliżu opuszczonych ruder. Wysokie budynki mieszają się z niskimi klimatycznymi willami. Szerokie ulice, bardzo dużo autobusów i motorów. Wąskie jednokierunkowe uliczki pomiędzy kwadratami budynków. Małe ale bardzo przepustowe lotnisko na którym nie bardzo przykładają się do standardów bezpieczeństwa (nikt nie chciał oglądać mojego laptopa od środka).
Firma u której gościłem w Argentynie to duża grupa medialna. Posiadają kanał telewizyjny (w którym udało mi się chwilę poświecić mordką), kilka stacji radiowych, kilka portali internetowych. Jednym słowem kombajn na kilkuset pracowników ulokowany w bardzo niepozornym budyneczku w jednej z wielu podobnych dzielnic Buenos.
W drodze powrotnej, w Warszawie na lotnisku, służba celna przywitała mnie z wyjątkową uprzejmością. Jako, że z twarzy wyglądam na zbira, zaś w paszporcie mam kompletną pustkę (poza kilkoma niewiele znaczącymi pieczątkami) zostałem wytypowany do bycia narkotykowym kurierem. Moje bagaże zostały prześwietlone z wielką pieczołowitością, dokładnie obszukane - wielokrotnie. Mimo mojego zakazanego wyglądu i mordy zakapiora nie okazałem się przemytnikiem (gdybyście widzieli ten zawód na twarzach celników, że jednak nic nie przemycam).