wtorek, października 31, 2006

Szkoda

Czy zastanawialiście się kiedyś do jakich granic absurdu może dojść oszczędnictwo i urzędactwo w Polsce? W moim osobistym odczuciu te dwie cechy są prawie tak nieskończone jak wszechświat. Idąc z pewną sprawą do firmy biurowej, prywatnej, nie spodziewasz się drogi czytelniku zapewne, że z chwilą przekroczenia bramy urzędu wkroczysz w złowieszczą i śmiertelnie niebezpieczną strefę urzędalskiego absurdu.
Po ostatniej przygodzie z samochodzikiem, chcąc odzyskać w miarę cały wozik, trzeba było dokonać cudu o nazwie "zgłoszenie szkody". Owszem, adres gdzie to trzeba zrobić jest ogólnie dostępny, owszem, godziny otwarcia przyjazne a urzędnicy fachowi. Jedna tylko rzecz jest dziwna. Udajesz się ludku do pokoiku z kartka na drzwiach informującą że to właśnie tu możesz zgłosić zdarzenie. Super! W środku stoi biurko, telefon i... No właśnie, nic więcej. Spodziewałeś się kogosia na krzesełku - kicha, kogosia nie ma. Okoliczne biurasy nauczone doświadczeniem każą podnieść słuchawkę telefonu i mówić.
Oszędność po byku, zwłaszcza że ceny połączeń telefonicznych do niskich nie należą. Przynajmniej nie było zajęte, wesoła kobitka wysłuchała wszystkich numerków i obiecała, że rzeczoznawca skontaktuje się w ciągu kilku dni roboczych.
Poczekamy, zobaczymy.

niedziela, października 29, 2006

Ciach!

Dzisiaj miała miejsce stłuczka. Przy wyjeździe z ronda nastąpiło uderzenie. Samochodzik mocno trzepnięty obrócił się w miejscu, uderzył kołem w krawężnik i wylądował na trawniku. Nic się nikomu nie stało, ale środek lokomocji zaszyje się teraz w warsztacie na kilka długich dni. Wszyscy ciekawi mocnych wrażeń mogą obejrzeć uszkodzenia na poniższych zdjęciach. Może to rozczaruje niektórych, ale winą za stłuczkę trzeba obciążyć kierowce samochodzika którego tu nie widać. Który jak podejrzewam poruszał się w sposób niedozwolony zamaskowanym czołgiem.













środa, października 25, 2006

Dziadkowa przylepa

Czy wszyscy staruszkowie cierpią na to samo schorzenie? Za każdym razem gdy wsiadam do prawie pustego autobusu obserwuje to u prawie wszystkich wsiadających po mnie osób starszych. Zdiagnozowałem to jako przylepiactwo staruszkowe. Za każdym razem gdy koło mnie jest puste miejsce a jakiś staruszek pragnie usiąść to w całym wolnym autobusie siada właśnie koło mnie. Czuję się trochę nieswojo i mam wrażenie że służę za piecyk albo inne grzejące ustrojstwo. W lecie nie działo się to tak często.
Pomyślcie jakie będę miał używanie na stare lata, jak się będę tulił do studentek. Cmokając sztuczną szczęką i śliniąc się obficie. He he he...

środa, października 18, 2006

Dostawca Internetu



Tło historyczne:
Dawno, dawno temu w pewnym pieknym miescie byl sobie pewien ludek (to ja, to ja!) i on sobie postanowil, ze bedzie mial w domu internet (a co, inni moga, ja tez). Otoz, dzwonie Ci ja do tych dostawcow i pytam czy by nie mogli wpasc i zalozyc mi sieci. No to sie dowiedzialem ze pewnie sie nie da, ze nie bedzie sygnalu, ze to za daleko i takie tam. Spoko. Zaslone milczenia spuszczam na to, ze trzy razy umawialem sie na instalacje z nimi, i trzy razy czekalem wpatrujac sie w okienko. W koncu przyjechali, pomiezyli, ojej, ale nie wzieli po antene. Pojechali po antene. Nastepnym razem jak sie zjawili to mieli antene, wymierzyli odleglosci i orzekli ze tu bedzie potrzebny maszt, ale jak to mozna bylo przewidziec, nie mieli masztu.
W koncu, yes yes yes, zalozyli maszt, antene, karte mam w kompie numerki moje wpisane w kapowniczek instalatora, jutro mam miec siec. Mijaja trzy dni, nadal nic nie widac. Kilka prostych testow i sie okazalo ze jeden z nadajnikow ma wpisana moja karte a inny tej karcie udostepnia siec, niestety do dwoch nadajnikow sie podpiac nie da wiec telefonik w ruch, to na pewno wina wirusow (taa, tu mi jedzie), a to z tymi wirusami to chyba tekst powitalny ich tam, pewnie maja na scianie, "zapytaj o wirusy". Po kilku dniach udalo sie im dojsc jak sie te robaczki czarne z celulozy odczytuje i moglem sie zalogingowac do sieci. Po prostu luksus. Trzy dni pozniej, jebut nie ma sieci. No to dzwonie, nie nie mam wirusow. Przyjedzie serwisant (spoko), czekam, nie ma go, umawia sie ponownie, czekam, nie ma go, umawiam sie ostatnim razem. Jest. Prawie mi sie ze szczescia zwoje w mozgu wyprostowaly. I co sie okazalo, karta jest zepsuta, cudownie ale o dziwo serwisant ma kolejna karte przy sobie, no to montujemy zapinamy i siec jest.
Nadchodzi felerny piatek, wszyscy maja wolne, (to ten piatek gdy byl pogrzeb papieza Jana Pawła II), plonk, nie ma sieci. Dzwonimy, nikogo nie ma, sobota, cisza, niedziela, cisza, poniedzialek. Dodzwonilem sie, sieci nie ma, mowie ze jej nie ma, i ze nie mam wirusow (naumalem sie he he he), a oni na to ze to niemozliwe zeby sieci nie bylo. Godzinke pozniej oddzwaniaja i pada ten dialog ktory stal sie mysla przewodnia obecnego komiksa.
Epilog:
Przy ponownej awarii gdy oczekalem sie trzy wieczory na serwisanta podziekowalem pieknie za uslugi. Przy okazji okazalo sie ze przez trzy lata wiazala mnie z nimi umowa na slowo honoru, oni mi uzyczaja sieci a ja ich dotuje, wiec kazalem im sobie wsadzic okres wypowiedzenia i od pierwszego listopada bede w nowej sieci.

wtorek, października 17, 2006

poniedziałek, października 16, 2006

Poppo

Popatrzcie, oto klaun.
Ma pasiaste spodnie na obreczy,
czerwony nos.
Duze buty nie pozwalaja mu chodzic,
popatrzcie jaki jest zabawny.
Ma dziwne włosy w pomarańczowym kolorze,
i tak smiesznie mowi.

Ma zabawne rekwizyty,
kwiatek sika woda,
patrz
wszyscy sie smieja
kiedy sie wywraca.

Oto klaun, jest taki zabawny
ma wesola, kolorowa twarz.
Patrz jak sie smieje w swietle jupiterow.
Tylko czemu co chwile
pudruje policzki?

środa, października 11, 2006

Jesień

Niepostrzeżenie dla wiekszosci niesmiertelnych zaczela sie jesien. Sypnelo liscmi z drzew (w koncu sie ich mozna najesc do syta). Zrobilo sie chlodniej (mmm mrozone listki), zdarzaja sie nocne przymrozki (chruuupiace lodyzki z sopelkami).
Nie brakuje mi lata, ciesze sie ze troche od niego odpoczne przy jesiennych chlodkach i deszczach (myte za darmoche), bede mogl zajac sie przyziemnymi nudnymi rzeczami (jedzeniem lisci sie zajmij ot co), bede mial wiecej czasu.
Tylko ciekaw jestem kiedy mi sie znudzi i znowu pchne sie w wir zycia (jak wiater zawieje to sie tak liscie kreca), pewnie gdy spadnie pierwszy snieg (listki sie pochowaja, trzeba bedzie wrocic do jedzenia siana).

poniedziałek, października 02, 2006

Feminizm

Czy bedac kobieta mozna obejsc sie bez mezczyzny? Czy mozna poradzic sobie bez tego wiecznego dzieciaka ktore nawet nie umie udkurzac? Odpowiadam: mozna, tylko po co? Duza czesc kobiet traktuje mezczyzne jak towar, ktory sprzedaje sie pracodawcom, utrzymuje sie jako tako przy zyciu by moc go eksploatowac jak najdluzej. Celem innych jest dorobienie sobie kolejnej zabawki, malego czlowieczka. Czlowieczek ow, jak mu sie popeszy (odwrotnosc poszczeszczenia) to bedzie facetem i bedzie "uszczesliwial" kolejna kobiete. Sa tez takie, ktore mysla o nas facetach jak o istotach wyjatkowo tepych i niepojetych, wszystko powinno sie dziac poza naszym zmyslowym udzialem. Zeby osiagnac jakis cel stosuja dziwne zagrywki, mini i makromanipulacje, wymuszenia i zlosc. Dlaczego? Czy my jestesmy az tak dziwni, niepojeci. Powiadaja ze facet to maszynka obslugiwana przy pomocy jednej wajchy.
Jestem pewien tego, ze na swiecie istnieja kobiety z ktorymi mozna sie dogadac, przekonanie swoje wynosze z tego ze takowe kobiety widzialem na wlasne oczy. Traktuja nas meski, gorszy gatunek za przyjaciol i powiernikow, wiedza ze wiecej mozna osiagnac mowiac do nas niz manipulujac nami.
Trzymajmy sie razem, moze nas slabiutkie igreki te zdublowane iksy odnajda.