wtorek, stycznia 01, 1991

... i krasnoludki

Był to kolejny zwykły dzień w życiu doktora Rzeźnika, na dworze zimno. Pies śpi, a w kasie pustawo. Drzwi otwierają sie z cichym skrzypnięciem i do gabinetu wchodzi siedmiu raczej niskich (wysokich inaczej) facetów, każdy w nowiutkim garniturze od Armaniego, odstawieni jak choinka na święta. Dodatkowo każdy z nich trzyma czarny dobrze wyglądający neseser.
-W czym mogę pomóc? - zagaił doktorek. Od przybyszów kasę czuć było na kilometr (dlatego taki miły).
-Dzieńdobry - odparł pierwszy z brzegu, o wyglądzie intieligenta.
-A przepraszam chamieję w samotności. Dzieńdobry! W czym moge pomóc? Siadajcie - rzekł wskazując zamaszczystym ruchem wszystkie nadające się do siedzenia sprzęty w gabinecie.
-Pańska sława sięga daleko - kontynuował przybysz, dotarła również do nas. Jesteśmy właścielami światowego konsorcjum wydobywczego. Złoto, diamenty rubiny i takie tam. Rozumie pan? Przytaknął skinieniem.
-Mamy problem z którym wielu wybitnych specjalistów nie mogło sobie poradzić.
-Ale ja się na tym nie znam! Jestem lekarzem! - próbował oponować doktor.
-Nie przerywać!- uciszył go jeden z siedmiu osiłkowaty o twarzy gbura.
-Panowie bez agresji - uspokoił ich pierwszy - Nasz problem jest natury "medycznej" - I raczej wstydliwej. Przybliżył swoją twarz do twarzy doktora i wyszeptał mu coś na ucho.
-Wszyscy? - zdziwił się. Potwierdzające skinienie.
-A ? - próbował zapytać.
-Nie działa i dostajemy niebieskiej sraczki - odpowiedzieli.
-Nie wiem czy mogę się tego podjąć. Jedna z teczek z cichym gruchotem upada na biurko ukazując swoja zawartość pełna nioszlifowanych diamentów. Każdy diament był wielkości pięści małego dziecka. Ze znawstwem przejrzał kamyczki i rzekł: Państwo wybaczą udam sie teraz do laboratorium. Wrócił po dwudziestu minutach niosąc w ręku niewielką nieprzeźroczystą butelkę. Jeden z nich wyrwał mu ją i próbował otworzyć.
-Ostrożnie to bardzo silny środek. Jedna kropla wystarczy. Wziął ją. Poczerwieniał na twarzy. Szybkim krokiem wyszedł do ubikacji. Godzinny okres podczas którego go nie było był przerywny jękami a czasem nawet wrzaskami dochodzącymi z klozetu. Wrzaski te pozostali osobnicy przyjmowali coraz większymi uśmiechami na twarzach. Wrócił wesoły i sczęśliwy.
-Panowie to działa! Rzeźnik szybkim, ale nie gwałtownym ruchem zsunął teczkę z kamieniami do szuflady po czym rzekł do elegantów.
-Uważam że to powinno wystarczyć na jakiś rok, po tym możecie do mnie wrócić po nową porcję. Ale spostrzegł że od kilkunastu sekund jest sam. Minęło kilka dni. Do gabinetu weszła kobieta, może trzydziestoletnia, raczej brzydka (ładna inaczej). -Byli tutaj?
-Kto? - Spytał doktor powstrzymując warczącego Pikusia. Tych siedmiu skurwysyńskich impotentów krasnali.
-Nie! - z pełnym niewiństwem w oczach zaprzeczył.
-A co się stało?.
-Te gnoje obiecały mi księcia z bajki a zrobiły ze mnie zwykłą dziwkę. Chcę się zemścić!
-To sie dobrze składa, że "pani" przyszła.
-Dlaczego? - Pikuś jeszcze nie jadł! Słysząc jak pikuś sie pożywia doktor rzeźnik wrócił do myślenia nad tym na co wydać kasę jaką krasnale zapłaciły za pełną butelkę diabelskiego nasienia (prezent od Belbiego).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz