piątek, stycznia 12, 1990

Wieza

Mgla. Nad nieprzebytymi bagnami wstawje swit. Leniwe slonce powoli pnie sie po niebosklonie. Z cichym pomrukiem wiatr przewija mgle pomiedzy konarami uschnietych drzew. Z oddali dobiega niepokojacy chichot.
-Idzie!-szept tysiaca glosow poniosl sie nad blotami-ON idzie!
Przez bagna przedziera sie samotny wedrowiec. Rozwaznie przeskakuje z kepy na kepe. Bada grunt przed soba, swiadom tego iz pomylka oznacza niechybna zgube.
-Nie dasz rady-szept nasila sie i slabnie jak fala-jestes za SLABY!
Mija ogromne drzewo na wpol zapdale w bagnie, trawione gangrena-umierajace. Ostroznie przechodzi obok bajorek w ktorych bloto nieustannie bulgoce. z daleka mija blota, ktorych wyziewy moga zabic w kilka sekund. Idzie. Caly czas idzie.
-Jestes blisko! Zbyt BLISKO!-szepty cichna by na nowo powrocic ze zdwojona sile-UCIEKAJ! Uciekaj!
Grunt staje sie stabilniejszy, wedrowiec czuje ze jego podroz dobiega konca. I w koncu staje przed wieza. Niebosiezna pradawna czarna wieza. Cisza jaka tu panuje przeraza i fascynuje. Kilka krokow. Drzwi. Stalowe drzwi gnieniegdzie pokryte rdza. Kolatka w ksztalcie smoczej glowy trzyma w zebach obrecz. Wedrowiec chwyta kolo...
-Smiertelniku! Coz czynisz? Te wrota zamkniete przez wieki byc maja!-smok przemawia spokojnym metalicznym glosem
-To ciebie zwa STRAZNIK? Wiedz iz wejsc tam musze.
-Chciwoscia i pycha pchany pylku! WEJDZ! PROSZE!-drzwi uchylaja sie bezglosnie-I ZEGNAJ nieszczesnku.
Nie baczac na slowa straznika wkracza w chlod i mrok wiezy. Drzwi rownie bezszelestnie zamykaja sie za nim. On jednak tego nie zauwaza. Niesokojnym krokiem podbiega do postumentu. Tak. Znalazl to czego szukal. Ksiege. Przekleta ksiege.
Dotyka jej. Upiornie zielone swiatlo zalewa komnate. Lamie pieczec. Ryk wichru oglusza go. Targa nim. Kurczowo trzymajac sie ksiegi probuje utrzymac sie przy zyciu. Z glosnym hukiem otwiera ksiege.Wicher cichnie.
-To niemozliwe!-krzyczy ze zloscia
Krzyczac ze ze zloscia bije rekami w puste blekitne karty ksiegi. Nie zauwaza tego ze nad ksiega powoli materializuje sie obraz. Starej zmeczonej,zlej glowy. W koncu glowa przemawia.
-Wiele trudu zadales sobie by mnie odnalesc.
-Kim jestes?
-PRAWDZIWYM straznikiem ksiegi.
-Gdzie ona jest!
-Przed toba glupcze. By posiasc wiedze w niej zawarta musisz przetrwac probe. Inaczej ksiega posiedzie CIEBIE.
Trzymajac obie dlonie na ksiedze patrzyl jak straznik rosplywa sie i niknie. Nagle jego twarz wykrzywil grymas bolu. Bolu ktory konczy sie tylko jednym. Zimny i martwy osunal sie na posadzke.
Na kartach ksiegi pozostawil krwawe odbicie wlasnych dloni. Jedne z wielu. Z tysiaca. Ksiega zamyka sie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz